Komentarz do podwyżek podatku od nieruchomości w Świdniku.
Minister Finansów co roku publikuje Obwieszczenie, w którym ustala maksymalne stawki podatku od
nieruchomości. Praktyczną stawkę ustala się na poziomie gminy: Rada Gminy
podejmuje uchwałę o kwotach, jakie będą płacić mieszkańcy w następnym roku.
Radni nie mogą przekroczyć górnej granicy ustalanej przez ministra. W ten
sposób rząd hamuje apetyty radnych na oskubanie mieszkańców gminy z pieniędzy.
Bo pamiętać trzeba, że podatek od nieruchomości jest dochodem budżetu gminy, a
nie państwa. Zatem im wyższy będzie podatek w gminie, tym więcej pieniędzy będą
mieli urzędnicy do dyspozycji, a tym mniej mieszkańcy. Czy chcemy, by nasza
administracja gminna bogaciła się z powodu podwyżek podatków?
Radni gminni często nie rozróżniają działalności komercyjnej
(której celem jest wytworzenie zysku i jego inwestycja w przedsięwzięcia
przynoszące kolejne zyski) od działalności budżetowej (której celem jest
oszczędne zagospodarowanie planowanego rocznego budżetu dla polepszenia
warunków życia w gminie). Głównym powodem tego jest ich proweniencja. Istnieje
niewielka liczba radnych, którzy kiedykolwiek musieli starać się o zarobienie
jakichś pieniędzy. Radnymi zostają nierzadko pracownicy ‘budżetówki’, emeryci bądź
urzędnicy, a bardzo rzadko – przedsiębiorcy. Stąd też decyzje podatkowe są z
reguły nietrafione, a u ich podstaw leżą różne fantasmagorie ludzi, którzy w
ogóle nie rozumieją, skąd się biorą pieniądze.
Do tego dochodzi podeszły wiek radnych. Dziś w świdnickim
grajdołku uzyskują pełnoletniość dzieci, które urodziły się w świecie, gdy
radnymi byli ci sami ludzie, którzy są nimi dzisiaj. Z ich punktu widzenia
funkcja radnego jest wieczna, a przynajmniej – dożywotnia. Dotyczy to również
funkcji burmistrza. Ten świdnicki wieloletni, trwały – by nie powiedzieć:
zabetonowany – układ powoduje oczywiście emigrację ze Świdnika wszystkich,
którzy próbują wyobrazić sobie inne, dynamiczniejsze zarządzanie miastem przez
młodsze pokolenia.
Z tym większą ciekawością i nadzieją obserwować należy
poczynania nielicznych młodszych funkcjonariuszy aparatu administracji
miejskiej, którzy otarli się o życie gospodarcze zanim zdecydowali się służyć
społeczności świdnickiej jako urzędnicy. Oto związany z młodą radną portal
lsw24.pl rozdziera szaty dramatycznie pytając „czy Świdnikowi grozi zapaść
finansowa?”… Mój Boże! „Zapaść finansowa”! Oczami wyobraźni widzę wstrzymanie
finansowania szkół i wyłączenia prądu w parzyste dni na parzystych piętrach
Urzędu Miejskiego a w nieparzyste – na nieparzystych. Spieszę zapewnić, że
przedsiębiorcy spokojnie przeżyją, jeśli Urząd Miejski nie będzie miał pieniędzy
nawet na wypłatę diet radnym. Zwolnieni z pracy urzędnicy zasilą wtedy grono
ludzi szukających uczciwej pracy i koledzy-przedsiębiorcy będą mogli ich
zatrudnić do prostych prac na miejsce napływających do nas sąsiadów ze wschodu.
Podwyżkę podatków od nieruchomości próbuje lekceważyć inny
młody urzędnik, niedawno powołany na zastępcę burmistrza twierdząc, że
najważniejsze dla przyszłych inwestorów nie są podatki ale działki i
infrastruktura. Wszystko to być może, ale działek z infrastrukturą też nie ma,
a pytania radnych o tzw. „strefę inwestycyjną” burmistrz na razie zbywa mętnymi
wyjaśnieniami.
Inna urzędniczka litując się nad mieszkańcami gminy zapewnia
o rozłożeniu w czasie podwyżek, które oczywiście są według niej konieczne, by
skompensować malejące wpływy do miejskiego budżetu spowodowane decyzjami
rządowymi. Kompletny brak refleksji o gospodarczych skutkach podwyższania
podatków.
W tej przepychance o podatek od nieruchomości nikt nie próbuje zrozumieć, jaki jest cel zmian w centralnym finansowaniu gmin. Że chodzi tu przecież o globalne zmniejszenie wydatków na administrację, bo jest ona w Polsce po prostu za droga. Być może to obcinanie pieniędzy gminom jest robione bez finezji (zresztą tak, jak wiele przepisów wprowadzanych przez ostatnie lata), ale generalnie trzeba przecież temu trendowi przyklasnąć: nie chcemy mieć przecież w Polsce rozdmuchanej administracji. Nikomu w Świdniku jakoś nie przychodzi do głowy, że można np. zwolnić połowę urzędników albo pochylić się nad horrendalnymi sumami płaconymi przez miasto za oświetlenie ulic starymi lampami. Bo domkniecie budżetu to nie tylko zwiększanie przychodów prymitywnym podwyższaniem podatków, ale także unikanie rozrzutności w gospodarowaniu publicznym groszem. Nauka oszczędnego i rozumnego gospodarowania wspólnymi pieniędzmi bywa bolesna.
PF